Co wolno obywatelowi?

Wprowadzenie w Internecie instytucjonalnych form blokowania stron oferujących treści, które uznaje się za społecznie szkodliwe, zawsze prowokuje zgodny front oporu u obrońców wolności obywatelskich. Walka o podstawowe wartości wydaje się ważniejsza niż doraźne załatwianie spraw, z którymi nie radzą sobie instytucje państwa, nie nadążające za nowoczesnością.

Fakt, by w cyberprzestrzeni obowiązywały zasady podobne do tych, które cywilizacja wypracowała w zwykłych relacjach społecznych, można zaakceptować, ale znalezienie w warunkach liberalnej demokracji zadowalających odpowiedzi na pytania, kto ma być strażnikiem reguł, z czyjego mandatu i według jakich kryteriów miałyby być oceniane treści w Internecie, jest trudne do wyobrażenia. Spora część społeczeństwa, choćby ze względów pokoleniowych, w ogóle nie stara się lub nie jest w stanie zrozumieć, co się dzieje z informacją w Internecie. Trudno zatem o rzeczowe, demokratyczne rozstrzygnięcia. Nie oznacza to, że unikniemy takich prób - wystarczy wspomnieć choćby uderzająco nieprofesjonalny, rządowy projekt zablokowania stron z hazardem online sprzed pół roku.

W świetle gorącej debaty, która wciągnęła w Polsce aktywistów Internetu, ożywiła organizacje samorządowe i skończyła się zaproszeniem ich na spotkanie z premierem, trudno się nie zadumać nad informacją z Gazety Wyborczej sprzed paru dni o innowacyjnym projekcie sieci szerokopasmowego dostępu do Internetu w gorzowskiem dla 1,5 tys. ubogich rodzin, z wyłączeniem rodzin patologicznych. Przedstawiciel operatora budującego sieć z wykorzystaniem funduszy unijnych, prezes Fundacji Edukacji Ekonomicznej oświadcza, że w systemie zaplanowano blokowanie nielegalnych stron. Pomijając istotę stwierdzenia, że Internet "nie jest sposobem na wychodzenie z patologii", można zapytać o zakres uprawnienia do prewencyjnej cenzury tego, czego należy zabronić użytkownikom Internetu, również tym dorosłym. Problem wcale niebłahy, bo zarządzający funduszami publicznymi mogą ten pomysł podchwycić.

Można znaleźć w obecnej dyskusji odniesienia do słynnego amerykańskiego kodeksu Haysa z 1930 r., który w imię moralności przyjęło amerykańskie stowarzyszenie producentów i dystrybutorów filmowych MPAA. Szczegółowo spisane reguły łatwo było wprowadzić, ale ich liberalizacja trwała wiele lat. Jeszcze nie tak dawno dzięki jednej z tych reguł ciała kochanków na ekranie musiało obowiązkowo oddzielać przynajmniej prześcieradło. Swoją drogą ciekawe, czy dla poglądów obyczajowych Williama Haysa miał znaczenie fakt, że objęcie funkcji prezesa stowarzyszenia poprzedziło kierowanie amerykańską federalną pocztą?

Europejczyk pod klosz

Komisja Europejska opublikowała w lipcu wstępny projekt zalecenia w sprawie publiczno-prywatnej współpracy w dziedzinie przeciwdziałania nielegalnym treściom na obszarze Unii Europejskiej. Projekt regulacji wpisuje się w naturalną we współczesnym prawodawstwie tendencję do porządkowania nowych technologii rozwiązaniami pozaprawnymi. Tradycyjny cykl stanowienia prawa, nie mówiąc już o sądowej kontroli jego przestrzegania, jest długi. Wyraźnie nie nadąża za zmianami związanymi z wykorzystaniem nowych technologii informacyjnych, co stwarza okazję do nowych przestępstw lub choćby naruszeń. Środowiska zawodowe, branżowe, zorganizowane grupy społeczne, jeżeli tylko chcą, są w stanie reagować teoretycznie szybciej, lepiej znają uwarunkowania techniczne, w tym mogą identyfikować prawie na bieżąco zjawiska negatywne. Stąd zachęty do tworzenia umownych kodeksów postępowania, określanych jako miękkie regulacje. Jednak ich skonfrontowanie z prawdziwymi przestępstwami może być potencjalnie ryzykowne i nie wiadomo, czy okaże się skuteczne.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200